29 sty 2016

Moje muzyczne początki

Gdy sięgnę pamięcią w zakamarki moich wspomnień, jawią się w nich początki związane z muzyką. Odkąd pamiętam, zawsze odgrywała ona dość ważną rolę w moim życiu. Nie wiem, czy jakieś pierwiastki muzyki są przekazywane genetycznie, ale w moim przypadku jest to wysoce prawdopodobne. Postanowiłem napisać o mojej przygodzie z muzyką.

Jako dziecko lubiłem słuchać muzyki, właściwie każdej. Już same dźwięki były dla mnie bardzo interesujące, a co dopiero jeśli je połączyć i uporządkować? Zatem chłonąłem muzykę z radioodbiornika (np. "Jedynkę" na falach długich i "Trójkę" na UKF), magnetofonu szpulowego (to za sprawą mojego starszego brata Jarka) oraz... z harmonijki ustnej, na której czasem grywał mój tata.

Jak już wspomniałem, w domu znajdował się lampowy, monofoniczny magnetofon szpulowy ZK140 z tzw. "magicznym okiem". To na nim tata nagrał mój głos, gdy jeszcze nie potrafiłem mówić a jedynie wydobywałem z siebie jakieś odgłosy. Taśma przetrwała jeszcze kilka lat i pamiętam jak później się śmiałem słuchając tego nagrania. Szkoda, że gdzieś przepadło.

Magnetofon ZK140 (fot. Wikipedia)

Jeszcze w przedszkolu zauważono u mnie predyspozycje do śpiewu a szkole podstawowej zaczęto wykorzystywać mój głos na różnego rodzaju występach. Z czasem trafiłem do szkolnego chóru, w którym w latach 1983-1987 miałem przyjemność śpiewać. Chór prowadziła pani Ewelina Dobrowolska, któremu z reguły akompaniowała na pianinie. Co ciekawe, chór miał w repertuarze melodie grane na fletach prostych. Występowaliśmy nie tylko w naszej szkole, ale i na różnych imprezach okolicznościowych w Elblągu i pobliżu miasta.

Szkoła Podstawowa nr 20 w Elblągu. Załapałem się (częściowo) jako pierwszy z prawej z tyłu.

W domu ciągle coś grało. Jak nie radio, to "kołchoźnik", w którym nadawany był program z zakładu, w którym pracowali moi rodzice. Ta śmieszna drewniana skrzynka miała tylko pokrętło głośności a chcąc ją wyłączyć należało wyjąć wtyczkę ze specjalnego, małego gniazdka. Chyba pół Elbląga było okablowane taką siecią "radiofoniczną". Jak mi się kiedyś nudziło, to podłączyłem melodykę (niewielki klawiszowy instrument dęty) do wylotu odkurzacza. Mogłem wówczas grać na tym jak na organach a zwielokrotniona siła powietrza powodowała, że dźwięk był bardzo głośny, może nawet jak w katedrze! :) Oczywiście rodziców nie było wtedy w domu.

Mój starszy brat Jarek sympatyzował między innymi z muzyką elektroniczną, miał sporo nagrań. To dzięki niemu poznałem Tangerine Dream, Kraftwerk, J.M. Jarre'a. Później, już w dorosłym życiu, grałem muzykę nawiązującą do tych wykonawców. Ale wracam z powrotem do dzieciństwa.

Podczas wakacji i ferii zimowych odwiedzałem moją rodzinę w Kętrzynie. Razem z młodszym bratem Wojtkiem kolekcjonowaliśmy płyty gramofonowe, które można było tam kupić w pobliskim sklepie za niewielkie pieniądze. Oprócz tego dziadek miał piękne drewniane radio z otwieraną od góry klapą, pod którą znajdował się tzw. adapter. Ciekawie słuchało się płyt i pocztówek dźwiękowych ze starymi nagraniami z lat 50 i 60 ubiegłego wieku. Pamiętam piosenkę "Cztery mile za Warszawą" o dość zabawnym, choć makabrycznym tekście.

Natomiast w połowie lat 80-tych dziadek zbudował instrument wzbudzający dziś moje największe zainteresowanie - cymbały. Wówczas wydawał mi się on bardzo ciężki i bardzo duży. Dziadek pozwalał mi na nim pobrzdąkać, bo o zagraniu czegoś sensownego jeszcze wtedy nie marzyłem. Zdawałem sobie sprawę, że potrzeba czasu na naukę gry, którego nie miałem.

Cymbały wileńskie Józefa Krupskiego

Pewnego razu mój przyjaciel Romek Kalinowski odkrył przede mną znajdującą się w Bibliotece Wojewódzkiej tzw. Czytelnię Muzyczną. Było to specyficzne pomieszczenie przeznaczone dla melomanów. Można było przyjść, wyszukać w katalogu ulubioną płytę analogową i odsłuchać ją na słuchawkach. Płyt było kilkanaście tysięcy. Jak na tamte czasy czytelnia miała bardzo dobry sprzęt - gramofony Fonomaster 76. Dodatkowo do dyspozycji były magnetofony kasetowe i szpulowe, więc jeśli przyniosło się taśmę, to można było dokonać nagrania z płyty, by później dalej cieszyć się pozyskaną w ten sposób muzyką w domu. Przeważnie w soboty rano wybieraliśmy się tam z Romkiem, z godzinnym wyprzedzeniem, ponieważ ilość miejsc była ograniczona a chętnych nigdy nie brakowało.

Czytelnia muzyczna (za moich czasów wyglądała nieco inaczej). Fot. Dziennik Elbląski

Muzykę nagrywało się też z radia. W latach 80-tych XX w. Polskie Radio prezentowało na swej antenie nie tylko pojedyncze utwory, ale i całe płyty. Trzeba zaznaczyć, że nie stosowano wtedy takiej kompresji podczas nadawania audycji a także radiofonia działała na dolnym paśmie UKF, stąd bardziej zaszumiony dźwięk, ale też i bardziej naturalny. Trzeba było nakombinować się z anteną, aby wskaźnik na odbiorniku pokazał jak największą siłę sygnału. Co zabawne, za oknem jeździły tramwaje, więc szczególnie przy mokrych lub oszronionych liniach, zakłócenia w radioodbiorniku były gwarantowane. A przy okazji - problematyczne było zdobywanie (bo zwyczajnie kupić nie było możliwe) kaset magnetofonowych. Czasem w sklepie udało się upolować krajowej produkcji kasety marki Stilon, o bardzo wątpliwej jakości. W chwili rozrzutności mogłem sobie pozwolić na pójście do Pewexu, aby zakupić za chyba 1,5 $ kasetę TDK lub BASF.

Radioodbiornik "Ślązak", na tym się słuchało!

Pod koniec szkoły podstawowej miałem już wyrobione zainteresowania muzyczne. Na kilkudziesięciu kasetach magnetofonowych królowały zespoły spod znaku "new romantic" - Depeche Mode, Ultravox, Human League (to też dzięki Romkowi) oraz elektronika zagraniczna i polska. Szczególnie upodobałem sobie dokonania Sławka Łosowskiego, klawiszowca zespołu Kombi, z którym jesteśmy przyjaciółmi od ok. 25 lat. To ci wykonawcy oraz zaszczepiona w dzieciństwie muzyka elektroniczna spowodowały, że w latach 90-tych XX w. zacząłem grać na syntezatorach. Początkowo zarobkowo na zabawach i weselach, aby uzbierać pieniądze na wymarzony sprzęt. Później zacząłem komponować własne utwory, wydawać płyty i brać udział w imprezach związanych z muzyką elektroniczną.

Piotr Krupski podczas World Electronic Music w Słubicach w 2009 r. (fot. Marek Michnowski)

To tyle wspomnień, Podsumowując, muzyka to piękna rzecz, wypełniająca ludzkie życie. To od nas zależy, czy potraktujemy ją tylko jako mało znaczące dźwięki, wydobywające się z głośniczka komputera lub smartfona, czy też zainteresujemy się nią poważniej, by znalazła miejsce w sercu.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Pierwszą płytą, którą od Ciebie dostałem był singiel Tangerine Dream z dwoma utworami nawiązującymi do koncertu tego zespołu w Polsce. Później była płyta zespołu Kombi "4" a następnie New Order "Low life". Ma się tę pamięć :)

      Usuń